Jakoś na przełomie zimy/wiosny 2011 r. główna izba na dole zyskała swój, wydawało się wtedy, ostateczny kształt (oprócz wyglądu większości ścian, bo tu pomysły jeszcze się kłębią w naszych głowach). Tak, minęło parę lat, parę urlopów spędzonych w domu i pojawiła się potrzeba zmian.W czym rzecz? Z głównej izby już po wojnie wydzielono małe pomieszczenie, usuwając duży piec na rzecz małego, kuchennego (na tym niemieckim można było nawet spać...). W tym wydzielonym pomieszczeniu postanowiliśmy zrobić rodzaj małej kuchni, gdzie przygotowuje się jedzenie. Tam też znajduje się jedyny (póki co) w domu kran i zlew. Urlop: poranek, wstaję zaspana jak smok, idę zrobić sobie kawę i jakąś kanapkę - udaję się z głównej izby, przez sień do tej małej kuchni, grzeję wodę, wracam do głównej izby po sztućce, kubek i talerz. I tak za każdym razem, gdy chcemy zrobić posiłek sobie czy dzieciom. Wymyśliliśmy zatem, żeby wybić po prostu wejście do małej kuchni z głównej izby. Niepraktyczne jest robienie tylu kilometrów. Wpadliśmy na ten pomysł jakiś czas temu, ale brakowało nam wiary w to, że Uczestnik sam jest w stanie to wykonać. Wiara pojawiła się i wraz z nią wymarzona dziura w ścianie:
widok z głównej izby,a mała kuchnia wygląda nadal jak nora, bo jeszcze nią jest:) |
Dziurę trzeba jakoś ucywilizować:
Przejście już gotowe, pora na malowanie framugi i ścian (tak, dwie, jedyne otynkowane ściany w głównej izbie nie zostały do dzisiaj pomalowane), foty z serii "tak było, tak jest teraz":
do wczoraj jedyny łącznik małej kuchni z główną izbą to małe okienko, na ścianie próbki farby |
świeżo pomalowane ściany, a wilk na ścianie przestał straszyć... |