Wraz z kupnem starego domu, kupujemy wszystko to, co kryje w sobie. Dobro i Zło. Zrobiony dach i wilgoć na przykład lub dobry stan budynku i pomieszczeń, ale za to stado śmieci do usunięcia. Może się okazać, że wraz z domem dostaliśmy staruszka (żywego!) z dożywotnią służebnością (jeśli nie przestudiujemy uważnie wpisów w księdze wieczystej :)). Tak czy siak, otrzymać możemy rzeczy wartościowe (sławetne worki ze spieniężonym dobytkiem zmarłego już dawnego właściciela ukryte w szafie pod prastarą bielizną) i zupełnie bez wartości (jak np. kilkudziesięcioletnie składowisko butelek po alkoholu czy słoiki ze zbutwiałymi przetworami sprzed paru dekad). Prawdę mówiąc, nigdy nie wierzyłam w te village legends o mitycznych skarbach (jeśli mogę tak to sparafrazować), ale owszem, znam kogoś, kto przez przypadek jakiś tam cenny drobiazg znalazł we własnym domu po pradawnych właścicielach. Gwoli ścisłości: to nie my :). Z drugiej strony, na przykład prastare słoikowe przetwory mogą dla kogoś stanowić jakąś wartość - np. dla szalonego chemika lub bardziej szalonego amatora takich wiekowych smakołyków (wiadomo, z czasem może dojść do procesu fermentacji kompotu z jabłek...). Może się zdarzyć, że odkryjemy stosik papierologii w postaci rachunków za prąd w domu sprzed 40 laty, zdjęć z pogrzebu czy zupełnie prywatnych listów, itp. Tak, taki stosik był na naszym strychu. Nie, to nie
te strzępy wydobywane mozolnie ze starego ocieplenia, stosik ten dotyczy powojennych już właścicieli Ruderii. A było to tak: podobno po wojnie mieszkał tu przez krótki czas jakiś mężczyzna, potem w domu zamieszkała kobieta J. (pozostańmy przy skrótach), która wyszła za mąż za B. I właśnie ich dotyczą te papiery. Wiemy, że dzieci nie posiadali. Wiemy, kiedy zmarli (znaleźliśmy groby na cmentarzu) i mniej więcej na co, a ze stosiku (włożonego do walizeczki) możemy dowiedzieć się nieco więcej o ich życiu. I o takim domowym archiwum dzisiaj będzie. Jest tego dość dużo, nie będę publikować wszystkich rachunków za prąd - a jest ich sporo, pogrupowanych rocznikowo, w kopertach (życzę każdemu takiego porządku w domowych papierach!), nie opublikuję zdjęcia z pogrzebu, ani prywatnej korespondencji (krewni B. żyją), ani notatki służbowej, sporządzonej przez sołtysa, a dotyczącej szkody, jakiej dopuściły się wobec plonów B. i J. zwierzęta jednego z sąsiadów. Nie ukrywam, że lektura jej jest przewyborna :).
Z jednej strony w tych papierach jest zatrzymany, we fragmentach, żywot ludzi mieszkających w Ruderii, a z drugiej to kawałek historii. I jeśli o niej mowa, zacznę od znalezionej okładki "dzieła" (zawartość pewnie poszła z dymem...:)):
Kolejna rzecz, to informacja z apteki:
A tu zdjęcie dziecka (pewnie z rodziny), zrobione na drodze niedaleko domu, lata 70/80-te?
To jest dokument dot. poszukiwań geologicznych na terenie pola uprawnego należącego do B. Ciekawe czego poszukiwali tu geolodzy?
Na koniec dzisiejszego wpisu zamieszczam pismo dotyczące, jak podejrzewam, osoby z rodziny J.i B., mieszkającej w innej miejscowości, przypominające czasy wojny...
I czasem zastanawia mnie jedno: co pozostanie po nas ?