czwartek, 22 grudnia 2011

Pora na świąteczne życzenia

Okna wymyte, menu ustalone, zakupy zrobione, drzewko kupione, prezenty też...to znak, że została ostatnia chwila na złożenie wirtualnych życzeń :) Zatem życzę Wam, mili odwiedzający, spokojnych Świąt, wesoło mrugającego karpa w galarecie oraz miłego zaskoczenia pod choinką (a co tam! pod jemiołą też:) ). I oby święta były białe - żeby poszaleć na sankach po odejściu od świątecznego stołu - o, tak jak drzewiej bywało:
ten znak znajduje się w Karkonoszach, na głazie przy jednym ze szlaków prowadzących oczywiście w dół
Nie mogę nie wspomnieć o miłym wyróżnieniu, jaki blog otrzymał od mieszkańców Mateusa . Jeszcze raz dziękuję i wklejam znaczek:
Zgodnie z zasadami, przy takim wyróżnieniu powinnam wskazać blogi, które chciałabym wyróżnić oraz wyznać 7 informacji o sobie, których nie znacie. Z racji zamieszania świątecznego (czasu niewiele) pozwolę sobie wymigać się od tego obowiązku  i napiszę w skrócie, że lubię zaglądać do blogów, które znajdują się po prawej stronie i właściwie każdy  z nich powinnam w jakiś sposób wyróżnić :) Całkiem niedawno spowiadałam się z grzechów głównych i teraz mogę dodać  do nich na szybko, że zapewne nie wiecie,  że dzieciństwo spędziłam w tym oto domu:

Na koniec dodatek muzyczny : Lou Reed wraz z Anthonym (kiedyś sądziłam, że jest to czarnoskóry wokalista lub wokalistka) w utworze "Perfect Day" z płyty Lou "The Raven" z 2003 r. (płyta silnie inspirowana twórczością Edgara Allana Poe) - tu link

sobota, 17 grudnia 2011

Chcemy kupić stary dom - jak sfinansować inwestycję?

Był już opis  sytuacji (rzeczywiście takie się zdarzają, bez obawy: nie każdemu:))  czyhających na właścicieli  przy remoncie starego domu, teraz parę słów skąd wziąć pieniądze na zakup domu. Kolejność zaburzona - bo zapomniałam już o tych emocjach, które nam towarzyszyły, gdy kupowaliśmy dom. Teraz żyjemy remontem - robionym etapami. To co opiszę poniżej, to efekt naszych doświadczeń i historii zasłyszanych lub przeczytanych. Obiecuję, że kolejne wpisy będą bardziej przecznickie.
Zaczynamy!
Dom jest już upatrzony, jesteśmy zdecydowani go kupić. Pytanie: za co? Są dwie możliwości:
1. mamy na ten cel zgromadzone środki (lub będziemy mieć lada chwila, gdy np. sprzedamy aktualne lokum) - więc bez zbędnych ceregieli finalizujemy sprawę z właścicielem; sprawa jasna i oczywista,
2. nie mamy pieniędzy - w grę wchodzi pożyczenie ich albo od rodziny/przyjaciół, albo z banku. Gdy pożyczamy od rodziny czy przyjaciół sprawa też jest jasna: kupujemy dom, a pieniądze zwracamy na zasadach umówionych z pożyczkodawcami :)
Gdy chcemy pożyczyć z banku to są tu dwie możliwości: albo kredyt hipoteczny albo kredyt gotówkowy (czyli pożyczka). Myślę, że tutaj wiele zależy od ceny domu (gdy jest naprawdę wysoka, to uzyskanie pożyczki może się nie ziścić), naszych możliwości, czyli zdolności kredytowej ocenianej przez bank i naszych preferencji. 
Jeśli kredyt hipoteczny, to czego należy się spodziewać? Tony dokumentów, m.in.  umowy przedwstępnej z właścicielami domu, który chcemy kupić (czyli tak czy siak warto mieć na początek trochę własnych pieniędzy na zaliczkę) i sporo cierpliwości :) 
Jakie dokumenty bank może chcieć w związku z domem?
- operat szacunkowy, czyli wycenę nieruchomości (albo przyśle własnego rzeczoznawcę, albo sami zorganizujecie rzeczoznawcę, który jest - paskudnie brzmi to słowo- akceptowalny przez bank), koszty wyceny ponosimy my. Warto przed wpuszczeniem pana rzeczoznawcy w progi prawie własnego domu, uprzednio go ogarnąć (aby te sterty ubrań  czy słoików z przedpotopowymi przetworami nie wpłynęły na jego ocenę :) wiem też, że rzeczoznawcy krzywo zerkają na pomieszczenia nie mające 2,2 m wysokości);
- umowę przedwstępną;
- jest też tu kwestia ubezpieczenia domu (standardowe, ale wiem, że część banków po prostu oferuje przy udzieleniu kredytu takowe, więc odpada samodzielne bieganie po ubezpieczycielach i pilnowanie odnowienia polisy co rok);
- wyciąg czy też wypis z księgi wieczystej nieruchomości (czy nie ma obciążeń, np. dożywotniej służebności  na rzecz jakiegoś starszego pana:)) - czyli akcja: lokalizujemy właściwy sąd i drogą urzędową otrzymujemy pożądany dokument.
Chyba to wszystko, co dotyczy domu. Oczywiście, bank będzie chciał sprawdzić zdolność kredytową swoich przyszłych wieloletnich klientów - więc poda listę wymaganych dokumentów (będzie chciał uzyskać wiedzę na temat naszych dochodów) na tę okoliczność. Sprawdzi nas też w BIK-u (czyli Biurze Informacji Kredytowej-jest to instytucja, z której zasobów korzystają banki i banki też tę bazę tworzą, przesyłając dane kredytobiorców, nie mylić z BIG). Jeśli wszystko będzie ok., to pieniądze zostaną przelane na konto osoby sprzedającej dom = finalizujemy sprawę u notariusza, składamy do sądu wniosek o wpis na hipotece naszego wymarzonego starego domku na rzecz banku i spłacamy raty  do emerytury :)
Może się zdarzyć, że bank negatywnie oceni  nasz wymarzony dom (bo z wyceny np. wynika, że dom "za - bardzo -  potrzebuje -  remontu") i sprawa kredytu się rypła. Warto wtedy poszukać innego banku - może akurat  inny ma bardziej liberalne podejście do naszej wymarzonej ruiny? jeśli nie - wycenę nieruchomości trzymamy na honorowym miejscu w domu (w końcu trochę kosztowała!), staramy się o pieniądze innym sposobem.
Jeśli nie hipoteczny to może pożyczka? Myślę, że warto wtedy po to  rozwiązanie sięgnąć, gdy dom nie ma wysokiej ceny (żeby raty nas nie zabiły! i żeby bank w ogóle pożyczył nam pieniądze). W przypadku takiej pożyczki (np. w złotówkach, stałe oprocentowanie, więc z trwogą nie śledzimy informacji ze świata całego o różnych kryzysach) bank w ogóle nie interesuje się tym, co z tymi pieniędzmi zrobimy (odpada koszt operatu szacunkowego, spisujemy jedną umowę ze sprzedającymi). Ach, i nie zadłużamy się do emerytury, tylko na kilka lat. Trochę trudnych lat :)
Można robić też miksy, tzn. trochę pożyczyć od rodziny i trochę od banku. Finansowanie remontu to osobna sprawa - można jeszcze się zadłużyć w banku, u rodziny, zbierać (a gdy kiedyś umrzemy, nasi sąsiedzi będą snuć opowieści, jak to ciułaliśmy całe życie złoto i pewnie ukryte jest gdzieś pod podłogą w naszym starym domu :)) lub starać się o dotacje unijne (jeśli planujemy działalność usługową w domu lub mamy sporo ziemi i zwierzaków ) lub inne dotacje, o których nie słyszałam. Ale chętnie posłucham:)

wtorek, 13 grudnia 2011

Kupujecie stary dom, czyli wszystko może się zdarzyć :)

Obserwując zaprzyjaźnione blogi o remontach starych domów i mając na uwadze własne doświadczenia, pokuszę się na spisanie standardowych sytuacji czyhających na świeżo upieczonych posiadaczy starych domów - ku przestrodze.. :)
1. kupiliście właśnie stary dom....
- część rodziny puka się w czoło - "po co im taki stary dom?!?",
- dom jest cudowny, nieważne, że dach się zapada, a  wilgoć świetnie się rozwija na parterze,
- w pokoju na piętrze odkrywacie stosy ubrań po, zazwyczaj już zmarłym, dawnym właścicielu,
- a w stodole pod prastarym sianem odkrywacie wieloletni składzik butelek po wódce/ occie,
- sąsiedzi częstują Was opowieściami, w którym pomieszczeniu i w jaki sposób zmarł poprzedni właściciel,
- z kolei inni sąsiedzi zagadują Was, czy już znaleźliście w domu te nieprzebrane bogactwa i złoto, które poprzedni właściciel (tak, ten zmarły) pieczołowicie ciułał przez całe życie (potem na strychu odkrywacie potwierdzenie nadania przelewu na wysoką sumę na rzecz pewnej stacji radiowej oraz jej charyzmatycznego właściciela - ojca dyrektora...),
- czekacie na zatwierdzenie projektu i klniecie w żywe kamienie opieszałego architekta (klątwa działa, facet zachorował, wszystko się opóźniło...)
2.  macie  zaplanowany budżet, aby reanimować dom do życia od razu lub na raty (czyli opędzić najpierw niezbędne remonty, a potem stopniowo, w miarę posiadanych środków realizować kolejne etapy remontu). I się zaczyna!
- brak zrozumienia ze strony fachowców - budowlańców (słyszycie coś w ten deseń: "Drogi inwestorze, taniej będzie wybudować nowy dom, po co Państwu taka rudera?" ),
- zagwarantowane macie to, że każdy weekend spędzicie w remontowanej właśnie starej chałupie, niewykluczone, że najbliższy urlop też. Dzieci mogą niekoniecznie być tym faktem zachwycone,
- ciągle myślicie  i nawet śnicie o tej starej ruderze (w sumie to lepiej, że o starej ruderze, a  nie o wyśnionej bogini czy innym bożyszczu tłumów :)),
- okazuje się,  np. przy robieniu odwodnienia, że budżet na bank będzie przekroczony, kombinujecie skąd wziąć pieniądze, nie dosypiacie z nerwów,
- odkrywacie liczną rodzinę spuszczeli zamieszkujących w zabytkowych belkach sufitowych, zastanawiacie się czy uda się Wam żyć w symbiozie razem czy jednak wytruć biedne zwierzątka...
- niespodziewanie na dach wali się drzewo, rujnując go. Z mieszanymi uczuciami zastanawiacie się, kto do licha tak Wam źle życzy i robicie kosztorys. Cała sytuacja zwala Was z nóg, ale dajecie radę! No bo kto da, jak nie Wy?
- mniej więcej równocześnie dowiadujecie się, że rodzina się powiększy, instalacja elektryczna się sfajczyła, a ukochana ciocia właśnie przeszła rozległy wylew,
- podczas remontu kuchni z sufitu wypadają kocie mumie,
- podczas czyszczenia szamba natykacie się w środku na... baranie szczątki (stare szamba zaskakują swoją zawartością...),
- psuje się samochód, pojawiają się niespodziewane wydatki, interes źle idzie - zaciskacie zęby i pchacie ten wózek dalej,
- stajecie się powoli fachowcami z następujących dziedzin: walka z wilgocią, dekarstwo, kładzenie tynków, instalacji elektrycznych, w małym paluszku macie hydraulikę i montaż CO, nie mówiąc o takich banałach jak kafelkowanie czy układanie ceglanej podłogi tudzież paneli, renowację starych mebli też już liznęliście (łącznie z politurą, hihi),
- kryzys zażegany, remont skończony, potomstwo szczęśliwie pojawiło się na świecie, można mieszkać w chacie ! 
3. zamieszkujecie w swoim wymarzonym starym domu :)

I takiego finału wszystkim życzę ! Sobie też :)
Dopisujcie, proszę, sytuacje, które przeżyliście w związku z posiadaniem starego domu, a które  nawet nie przyszły mi do głowy, ani nie śniły się filozofom i fizjologom... :)

środa, 7 grudnia 2011

Lektura z czasów wojny


p.s. nie znalazłam informacji o pisarzu w języku polskim, jest w niemieckiej Wiki o tu
p.s.2. ...i nie muszę dodawać, że książka znaleziona na... strychu :)

sobota, 3 grudnia 2011

Wnętrze - rozważania wstępne

Właściwie do tematu natchnął mnie Przemek. Robiąc dzisiaj z młodą dość długi spacer rozmyślałam na ten temat. No bo tak chyba zazwyczaj jest: kupujemy stary dom, wstępnie go oczyszczamy ze śmieci, kontemplujemy odkryte detale i szczegóły i  skupiamy się w pierwszej kolejności na niezbędnych (mniejszych lub większych) remontach, tak, aby dom  nie niszczał. U nas tak mniej więcej to wyglądało. W międzyczasie, niespodziewanie, musieliśmy wymieniać dach. Ale to chyba tak jest, że czasem stare domy płatają figle (wespół ze starymi kasztanowcami w burzliwych okolicznościach...). 
Jakie sprzęty zastaliśmy we wnętrzu warte zachowania?
W zasadzie żadne. Jest jedna szafa, w bardzo złym stanie, tak złym, że boimy się ją w ogóle ruszyć z miejsca (chyba nóżkę ma poważnie uszkodzoną przez tzw. czas). Szafa kiedyś pewnie stała w innym miejscu, bo nad nią w suficie tkwi pokaźny hak -  taki jak do wieszania półtusz wieprzowych. Ambitnie planujemy podjąć kroki, aby ją uratować, ale nie wiemy czy się uda. I co gorsza, chcemy sami się za to zabrać :)  I jeszcze nie wiemy jak - cenna będzie każda wskazówka. I jeszcze przy okazji  zapytuję o opinię odnośnie tej pozycji: http://semper.istore.pl/pl,product,380791,konserwacja,mebli,zabytkowych.html . Czy warto ją kupić? bo cena trochę mnie powala.
Z tzw. małego agd po poprzedniej właścicielce pozostały (i oczywiście zostawiliśmy je) talerze, kieliszki, kilka kubeczków (wszystko jak najbardziej pochodzi z okresu ostatnich 30 lat), jedna miska i jeden półmisek firmy Villeroy&Boch (zapewne przedwojenne), kilkanaście wieszaków na ubrania, w tym dwa z napisami (wspominałam o nich tu), w stercie starych butelek na tyłach domu znalazłam dwa przedwojenne kieliszki do wina. Aaa, i kilka skrzyneczek (po materiale wybuchowym, z reklamą sklepu).
 Co udało się dotychczas zrobić we wnętrzu domu?
Skupiliśmy się na głównej izbie: usunięcie linoleum i zgniłych desek podłogowych, które spoczywały na legarach, a te na ziemi. Wybraliśmy ziemię, wylewka z izolacją, na to płytki gresowe (mrozoodporne oczywiście), odkrycie pierwotnego sufitu (odkryliśmy wtedy, że nasz dom to grobowiec, krył w sobie kocie mumie). Sufit okazał się być ciemny - jak tabaka w rogu :) Widziałam gdzieś zdjęcia z wnętrza gospody w Gross Iser - tam też sufit był ciemny, więc zapewne ciemne sufity to standard kiedyś w tych okolicach. Muszę dodać, że potem sufit był pokryty farbką o kolorze różowawo - cielistym, a potem go zabito deskami.
tu widać tę farbkę na odkrytym suficie
a tu już bez farbki
 Kolejny krok to skucie mokrych tynków - tak, tak, mokrych...od wilgoci. Zostawiliśmy na trzech ścianach gołe cegły - czas jeszcze pokaże, czy coś z tym jeszcze zrobimy. Na jednej ścianie jest świeży tynk, jeszcze go nie pomalowaliśmy. Przy piecu - niestety współczesnym, na ścianie położone są małe płytki i miejsce na lampę - jeszcze nie znaleźliśmy odpowiedniej, więc straszy goła żarówka :) A propos pieca: od rodziny dawnych właścicieli wiemy, że kiedyś w kuchni stał duży piec, na którym wygrzewały się dzieci :) I tyle. Aaa, usunęliśmy większość warstw farby olejnej z drzwi - okazały się pierwotnie pomalowane transparentną zieloną farbą. Co ciekawe, syn pana Oswalda, który urodził się i wychował w naszym domu, mówi, że za jego czasów drzwi nie były zielone! Wstępnie dobraliśmy się do framug okiennych - pierwsza warstwa  też była zielona. I to tyle.
 I co dalej z tą izbą :) ?
Wstawiliśmy stół (dostaliśmy go od znajomego z Rębiszowa), krzesła (drewniane, nawiązujące trochę wyglądem do zydli, mają ze 20 lat), łóżko (zwykłe, pojedyncze, trafiło do nas aż ze Szwajcarii :) ) i witrynę drewnianą z Jyska, i z sufitu dynda lampa, taka trochę jakby okrętowa z Ikei, i zegar z Jyska. I pożyczone od koleżanki z naprzeciwka krzesełko do karmienia małych dzieci.
tu stół jeszcze w sieni
tu młody siedzi na łóżku, a witrynę przywieźliśmy z naszego mieszkania
a tu  obustronny zegar - polowałam na promocyjną cenę (35 zł)
nad młodą widać lampę - gdy znajdziemy bardziej wiejski żyrandol, lampa trafi do pokoju na górze
 I czekamy na chwilę, gdy wpadnie nam w ręce niewielki kredens kuchenny. Najlepiej z okolicy. Stół zostanie. A reszta wyjdzie z czasem. Na pewno będą to sprzęty bardzo proste, bo już sam sufit wg mnie robi za dużą dekorację całego pomieszczenia. Pod zlew (jeszcze się nie zdecydowaliśmy co do jego wielkości, czy 1 czy 2- komorowy, z jakiego materiału) na pewno będzie osadzony na... stoliku (bez blatu).  Z tej izby wydzielone jest jeszcze małe pomieszczenie - zapewne już w czasach powojennych -  które nazywamy hydrofornią (wiadomo dlaczego). Tu wymarzyłam sobie duży, jednokomorowy zlew gospodarczy, tu będzie też lodówka (mała, biała, z naszego mieszkania). Tu będzie odbywało się mycie naczyń, przygotowywanie większych posiłków. Sufit zabijemy deskami, bo w tym pomieszczeniu  jest w beznadziejnym stanie.
Co do reszty pomieszczeń i wielu kwestii, jak ogrzewanie,  gdzie  będzie finalnie łazienka,  itp. itd. - te wszystkie tematy są przed nami i jeszcze nie mamy ostatecznych wizji. Zastanawiamy się też nad tym, czy w sieni zrobić podłogę kamienną  - z wszechobecnych łupków, czy też  położyć płytki, jak zagospodarować w przyszłości niewielkie pomieszczenie na parterze? na łazienkę za małe, a kiedyś to chyba był tu mini - warsztat. Tyle wątpliwości, pytań! Chyba każdy posiadacz starej chałupy i nie tylko starej tak ma, co?

A na koniec - oto jak  kieliszki z Ikei nawiązują wyglądem do przedwojennych :)
a w kieliszku ? beaujolais nouveau, lubię je :)
p.s. a  powyższe zdjęcie, wbrew tematowi posta, zrobione jest w naszym mieszkaniu :)

poniedziałek, 28 listopada 2011

I znowu to samo, i znowu z niedzieli ...

Uczestnik ostatnio pojechał do Przecznicy, aby wkopać kilka samodzielnie ukorzenionych krzaczorów.  Miał robić sporo zdjęć z tego kopania. Zamiast tego przywiózł zdjęcia widoków z naszego (i nie tylko naszego :) ) ulubionego postoju między Grudzą i Janicami. Tym razem mgieł nie było, ale za to piękne chmury się pojawiły. Oto Karkonosze w chmurach !



p.s. i  zachęcam do zapoznania się z blogiem: http://uranstop.blogspot.com/  dotyczącym planom poszukiwań złóż uranu w gminie Stara Kamienica.

środa, 23 listopada 2011

Karkonosze na przedwojennych pocztówkach

Kiedyś wspominałam  o nieplanowanym i niespodziewanym zakupie kilkunastu przedwojennych pocztówek z Górami Izerskimi i Karkonoszami. Góry Izerskie już pokazałam ( tu ), przyszła teraz pora na Karkonosze. Poniżej kilka widoczków ze Śnieżką w roli głównej, następnie Kocioł Wielkiego Stawu i Śnieżne Kotły.

widoczne tutaj schronisko Prinz - Heinrichbaude już nie istnieje
a to jest moja ulubiona pocztówka :)
a tu widok na dawne schronisko nad Śnieżnymi Kotłami, obecnie mieści się w nim telewizyjna stacja przekaźnikowa

piątek, 18 listopada 2011

Niedzielne widoki między Grudzą a Janicami

Listopad dla mnie to miesiąc bardzo smutny. Drzewa robią się łyse, a otuliny śniegowej zazwyczaj brak. I tak jakoś smutno się nagle robi... Ale nie zawsze. Tę listopadową posępność ratują mgły: poranne, wieczorne i okołopołudniowe :) Wtedy świat wygląda baśniowo...poniżej parę widoczków niczym z  mojej baśni :)

sobota, 29 października 2011

Przecznickie plony, czyli nasz pierwszy lampion z dyni

Pisałam już, że dynie nam obrodziły w Przecznicy, najwięcej było ozdobnych, ale wśród nich była ONA. Wielka, kulista dynia. I ciężka. Zważyłam ją - 6 kg, chociaż wydawało mi się, że była cięższa od naszej 1,5 - rocznej córki. Dzisiaj nastał jej dzień, a raczej wieczór :))

a tu zarys młodszego dziecięcia zainteresowanego dyniową lampą:)
 Oddzieliłam pestki od miąższu, którego było dość dużo. Z części zrobiliśmy zupę dyniową (też pierwszy raz w życiu), część zamroziłam, a dobre pestki albo zjemy po wysuszeniu, albo zostawimy do wysiania na przyszły rok :)
A tu zdjęcie obrazujące wydłubane przeze mnie ilości miąższu i dobre pestki

środa, 26 października 2011

Kolejne stare zdjęcie!

Tym razem zdjęcie zrobione z okolic mostku - gdy z góry schodzi się w dół wsi.






...a kasztanowiec piękny i młody :)

poniedziałek, 17 października 2011

A tak kiedyś wyglądał nasz dom!

Rodzina pana Oswalda nawiązała z nami kontakt :)! Bardzo się z tego cieszymy! Dzięki uprzejmości wnuka (dziękujemy raz jeszcze!) pana Oswalda wiemy jak nasz dom wyglądał wcześniej!

zdjęcie zostało zrobione w latach 30./40. XX w.
Dach, widoczny na zdjęciu pamiętamy - został zniszczony podczas pamiętnej lipcowej burzy w 2009 r., Drzwi oraz stolarka okien od frontu też ta sama (tylko pokryta warstwami farby olejnej), drzwi do części gospodarczej oraz wrota stodoły też się zachowały - przynajmniej wszystko na to wskazuje. Wóz, taki jak ten na zdjęciu,  po śmierci naszej poprzedniczki, stał z tyłu domu i się "ulotnił" niestety...Drzew przed domem nie zastaliśmy, obecny tynk  jest szary i smutny... Teraz wiemy do czego dążyć przy odnawianiu domu!

p.s. okazuje się, że tytuł bloga jest chyba trafny - powoli staje się kroniką pewnego domu :)

niedziela, 16 października 2011

To chyba ostatnia taka zieleń w tym roku

Patrząc za okno lub wychodząc z domu, nie da się ukryć, że przyszły chłodne dni i pora szykować się do zimowej hibernacji :) Poniżej zamieszczam kilka zdjęć naszych  jeszcze zielonych (wyglądały tak tydzień temu)   roślinek które zadomowiły się na naszym murku na tyłach domu.
berberys, posadzony chyba w zeszłym roku
a tu młoda jarzębina
młodziutka kostrzewa wyrasta z mchu

jedyny owoc na pigwowcu
a tu podrzeń żebrowiec, jest chyba cały czas zielony
tegoroczna żurawina
A na koniec języcznik zwyczajny i owsica, zakupione za pośrednictwem Megi  (wiosną planujemy sporo roślin zamówić...)

 I to tyle... dynie częściowo zebrane, jedna z nich, gigantyczna, czeka na metamorfozę na koniec tego miesiąca...

p.s. Wiemy  już jak wyglądał nasz dom przed wojną !

poniedziałek, 10 października 2011

Między podłogą a sufitem, czyli kim była Pauline (?) dla Oswalda ?

Między podłogą a sufitem było to:
 A tu zbliżenie na szczegóły:


A cóż to jest? nekrolog kobiety Pauline (??) Eckart, krewnej pana Oswalda. Może to była jego żona? Albo matka? Gdy poskładamy, w miarę możliwości, ten dokument w jedną całość, przetłumaczymy go. Może wtedy uda się ustalić więcej szczegółów...
Ciekawe, co jeszcze znajdziemy w plewach zalegających w przestrzeni między podłogą strychową a kuchennym sufitem...

środa, 5 października 2011

List znaleziony w Querbachu nr 54 (wg przedwojennej numeracji) - ciąg dalszy

Jakiś czas temu opublikowałam list znaleziony na naszym strychu, o tu . List ma cztery strony i jest w niezbyt dobrym stanie. Dzięki uprzejmości Przemka dysponujemy przepisanym z ręcznego pisma tekstem listu (jeszcze raz dzięki!). Prawdę mówiąc, zapomniałam o tym liście... Ale zmobilizowałam się i przetłumaczyłam tekst przedwczoraj w nocy, myśląc jednocześnie o Flinsie. Z pokorą przyjmę uwagi krytyczne, gdyż tłumaczem zawodowym nie jestem, za wszelkie niedociągnięcia niniejszym czytających przepraszam. W jednym przypadku nie mogłam znaleźć sensu w tłumaczeniu. Może ktoś dobry pomoże? Ten nieprzetłumaczalny dla mnie fragment podkreśliłam w tekście.
Co udało się odczytać z pierwszej strony? Niestety, bardzo mało, treści można domyślać się jedynie z fragmentów zdań. Pewne rzeczy to:
  • jest to list polowy napisany przez syna do matki (zaczyna się od słów „Liebe Mütter”) w dniu 19.03.1916 r. z nieznanej (nam) miejscowości. Miejsce odbioru Kowary*/Mirsk, Dolny Śląsk;
  • na samym początku listu syn – żołnierz- donosi, że znajduje się właśnie w okopach i pisze ten list;
  • jest piękny wiosenny dzień i latają jaskółki;
W dalszej części listu informuje, że (strona druga i dalsze):

...roztrzaskane na podłodze. Cała ziemia jest poryta przez granaty, od wielu... granatów przeorana i przeryta.Wczoraj otrzymałem od Ciebie paczkę z masłem i serem wraz z listem. Sprawiło mi to ogromną radość...z domu...znowu nowe...Es ist wohl...teuer zu Hause und nicht viel zu kriegen, każdy jest ciekawy jak to się skończy. Napisałaś, że Bruno nie napisał od 15 tygodni. Gdzie on jest właściwie, to,że on nie pisze, nie świadczy najlepiej o jego uczuciu do żony, która tak długo się martwi, może chciałby do nas przybyć – mamy dużo prochu. Jestem przekonany,że cieszyłby się, gdyby otrzymał wiadomości od krewnych. Jak długo jest...ra**  chora, należy mieć nadzieję, że jest już zdrowa. Czy jest jeszcze w dotychczasowym mieszkaniu czy jest już w Przecznicy?Piszesz, że nie będzie już więcej sera,  nie jest to pierwsza  zmiana. Czy adres do Richarda jest wciąż ten sam, muszę do niego znowu napisać. Miejmy nadzieję, że jest zdrowy. Dzisiaj otrzymałem pocztówkę z Rosji od Josepha Bre..., spotkał Sa... Herrmann i Paula Joppe***. W zeszłą sobotę ja i Alfred mieliśmy dużo szczęścia. Granat rozerwał nam ładownice, trafił tuż koło nas. Takie niebezpieczeństwo jest nawet tu, gdzie mieszkamy. Dzisiaj się żyje, jutro gnije, jak wielu przyjaciół i towarzyszy. Muszę teraz pozostać w nadziei, że list mój zastanie Cię w lepszym zdrowiu
pozdrawiam serdecznie 
Twój Oswald

Miejmy nadzieję, że młode kozy są tam szczęśliwe**** 

Zatem to "nasz" pan Oswald był nadawcą :) Przeżył wojnę, gdyż potem był strzałowym w kopalni, zmarł w Niemczech w 1966 roku (tyle udało się nam "wydłubać" z sieci).

p.s. trzykropki w tłumaczeniu to brakujące słowa, frazy czy zdania. Czas zrobił swoje...
 

* o ile poprawnie zinterpretowałam niemiecką nazwę "Schmiedeberg"
** jest to końcówka imienia żeńskiego
*** być może mieszkańcy Przecznicy?
****  zapewne jest to odniesienie  do nieznanej nam informacji z listu matki, o losie kóz, pewnie wzmianka o tym, że sera już nie będzie, może też się z tym wiązać

niedziela, 2 października 2011

Sezon na dynie rozpoczęty!

Zapowiada się na to, że zbiór dyń będzie spory. Poniżej  skromny przedsmak dyniowego szaleństwa !



p.s. poza tym, trochę jednak wstyd milczeć bity miesiąc...:)

poniedziałek, 29 sierpnia 2011

Zielono!

Całkiem niedługo miną  3 lata, odkąd jesteśmy posiadaczami starej chałupy, a dom cały czas odkrywa przed nami swoją przeszłość. Okazuje się, że drewniane detale domu pierwotnie miały zielony kolor. Dotyczy to, z tego co na razie udało się nam ustalić, drzwi wejściowych, framug okiennych, parapetów oraz drzwi do głównej izby. Planujemy dotrzeć do pierwotnej warstwy tych detali i zachować ich oryginalny kolor i wygląd.

Wygląda na to, że pan Oswald lubił zielony kolor :) Poniżej parę zielonych przykładów:
jedno z  okien  z zielonym parapetem
framuga i drzwi kuchni z widokiem na sień
 Okazuje się, że drzwi kuchenne wraz z framugą mają na sobie z sześć warstw białej farby olejnej oraz w dolnej części jest jedna warstwa zielonej olejnej.
w końcu pierwsza zielona warstwa!
na framudze zachowały się zapiski stolarza
Jak już jesteśmy w zielonym klimacie, pokażę  winobluszcz, który posadziliśmy przy jednej ze ścian chałupy (prawdopodobnie w tym miejscu stał kiedyś wychodek):