wtorek, 24 lipca 2012

Wycieczka na Wyrwak (Zmarlak, Martwy Kamień, Totenstein)

Równo tydzień temu wybraliśmy (tj. Magda, Franio, ja i Jagoda) się do miejscowości Kamień, aby zwiedzić niewielkie wyniesienie (400 m n.p.m), owiane sławą z dwóch powodów: geologicznych i  kultowych. Geologicznych, bo jak wieść niesie można znaleźć tu sporo ciekawych minerałów takich jak topazy, turmaliny oraz m.in. bizmut rodzimy, cyrkon, epidot, tremolit, etc. (tu więcej info). Kultowych, bo wg przekazu (z trudnych do uwiarygodnienia źródeł) znajdował się tu ośrodek kultu Słowian, gdzie czczono Flinsa pod postacią posążka, który wywieziono i ukryto na szczycie Weisse Flins w Górach Izerskch (ob. Izerskie Garby, gdzie znajdują się kamieniołomy kopalni kwarcu "Stanisław"). Więcej o tej legendzie napiszę w kolejnym poście o "Budorgis oder etwas..." . Pomijając legendę i wiarę w nią, w pobliżu wyniesienia znajduje się  cmentarzysko kultury łużyckiej (zatem nazwa Zmarlak nie od kozery, wyjątkowo pasuje do miejsca). Ale do rzeczy: ok. południa zapakowałyśmy dzieci do auta i podjechałyśmy w bliskie pobliże Wyrwaka. W rzeczywistości wyniesienie jest dość słabo widoczne w terenie, żadna tam góra czy pagór. Wg mapy do Wyrwaka miała prowadzić droga. Prowadziła kawałek, potem albo wyprawa po chaszczach, albo wydeptywanie ścieżki w gryce. Aby dotrzeć do kultowego miejsca, ruszyłyśmy z potomstwem przez chaszcze. I oto objawiły się nam takie oto grupki skałek:


Oprócz skałek, było miejsce na ognisko, trochę śmieci (butelki, opakowania po chipsach,a nawet znalazłam jakąś część z bebechów komputera...) i piękny widok na Góry Izerskie:


Znalazłam parę różnych kamyków (niestety, nie rozpoznaję ich...)


 Wracając z Wyrwaka do auta wybrałyśmy tym razem drogę przez grykę, gdy wtem...z pola niemal spod naszych nóg wyrwała przestraszona sarna (zapewne wyznawczyni Flinsa lub strażniczka topazów ;)). Nie zdążyłyśmy zareagować niczym profesjonalni paparazzi i sarna dała dyla bez zabrania duszy...:) A oto i pole gryki:
w oddali widoczne są wieże wszelakie Mirska
a tu ja z Jagodą rezydującą na garbie mym
Przy aucie zmieniłyśmy zdanie i ruszyłyśmy do znajdującego się nieopodal Lasu Kaolinowego, gdzie są  pozostałości po cegielni oraz piękne ponoć kaolinowe wyrobisko (nie byłyśmy  tam z uwagi na bezpieczeństwo dzieci). Po powrocie z każdej wyprawy do Ruderii, paliłam w piecu, na którym suszyłyśmy przemoczone obuwie. Pogoda i warunki (mokre chaszcze) nas nie rozpieszczały ;)
Zdjęcia robiłam ja tym samym, nadal zepsutym canonem. Jutro opiszę kolejną wyprawę tropem Flinsa, czyli odwiedziny u Stacha.

p.s. jutro postaram się odpowiedzieć na komentarze (lubię je, lubię, jestem łasa na nie:)) do ostatnich dwóch postów.

9 komentarzy:

  1. no to rozpieszczamy tak jak ty rozpieszczasz nas ostatnio ilością postów... odwiedzam codziennie co by nie pominąć... fajne wędrówki... jednak uważaj to tuż za twoim progiem rozpoczyna się droga, która jeśni nie będziesz ostrożna może zawieść cie na koniec świata :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ech, a ja myślałam,że to już koniec świata:) ale chętnie pójdę dalej, a co:)!ahoj, przygodo:)!

      Usuń
  2. ciekawe wędrówki, Jagoda towarzyszy wszędzie więc pewnie i w niej zostało zaszczepione piekno do przyrody i wędrówek....
    lubię twoje posty bo zawsze to ubogacenie i poszerzenie moich wiadomości....
    pozdrowienia dla Wędrowców:)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jagoda (zresztą Michał też taki był) to nieodłączna część mnie (zapewne wkrótce to się zmieni, gdy mała podrośnie)- tam, gdzie mogę, targam ze sobą dzieci:) to pewnie swoista "kara" za bycie anty-dzieciowym człowiekiem wcześniej:)). Cieszę się,że moje posty Ci odpowiadają:) zasadniczo staram się pisać o tym i w taki sposób, jakbym sama chciała czytać. Ubolewam czasem nad jakością zdjęć, które sama robię i słabą giętkością języka, ale trenuję:)

      Usuń
  3. Czyli okazuje się, że Ci cali Łużyczanie to nie jakaś zaginiona kultura, tylko prymitywy... czcili kamienne bożki, malowali graffiti i pili piwsko oglądając gołe baby na komputerze...
    Nie chodźcie tam z dziećmi !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. och Sąsiedzie to trochę inaczej: nazwa "kultura łużycka" to sztuczny twór(chodzi mi o nazwę, zresztą nadaną przez antropologa Virchova znaleziskom z terenu Łużyc, nie wiemy jaki to lud lub ludy) nadany na zespół cech pozostałości (nie znoszę określenia "kultura materialna") po ludach, które żyły w określonym czasie i na określonym obszarze.I nie było to średniowiecze(od środkowego okresu epoki brązu do pierwszych okresów epoki żelaza):) w wikipedii jakoś tak wrzucili hasło "Łużyczanie", pomimo tego,że Zmarlak po drugiej stronie Kwisy...A to pewnie Milczanie czcili (o ile to prawda) Flinsa, a tysiąc lat z okładem(nie wiem z jakiego okresu rozwoju kultury łużyckiej dokładnie) wcześniej powstało cmentarzysko. A teraz potomkowie Słowian zza Buga organizują ognicha :) ech, ta historia jest przedziwna:))
      zaraz gołe baby-gołe stwory po prostu:)

      Usuń
    2. Dobra, dobra to niby Łużyczanie nie mogli przez Kwisę przepłynąć na imprezę? Zwłaszcza jak mieli na skałach wymalowane te całe... gołe baby :P
      I kto to jest ten Flins ?
      Bardzo proszę na przyszłość nie chodzić tam bez męża, albo beze mnie ;-)

      Usuń
  4. ależ masz minę w tej gryce:-)))
    Piękne nazwy: Las Kaolinowy, no i te nazwy minerałów...
    Fajnie tak być w okolicznościach ruderyjnych jako kobiety i dzieci, prawdaż?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. hehe, to był mina pt."jeszcze nie teraz!". O tak, fajnie było:)
      zaraz znowu jedziemy:)

      Usuń