wtorek, 21 lipca 2015

i już po...

Szybko minęły 2 tygodnie w Ruderii. Spędziłam jej z dziećmi w Przecznicy i coraz bardziej kocham ten nasz stary domek. Powrót do miasta, do gorącego mieszkania był bolesny. Jedyny plus mieszkania nad Ruderią: łazienka. Bo w Ruderii jeszcze jej nie ma, za to jest wanienka i wieczorne w niej ablucje. Co też ma swój urok, oczywiście. Ale niekoniecznie  na dłuższą metę. Podczas ruderyjnych wczasów miały miejsce m.in. następujące fakty: zepsuła się na amen mikrofalówka (buu, jednak jestem pesymistką, skoro ten fakt jako pierwszy podaję, hihi), poznałam boski smak koziego sera pochodzącego z jednego z przecznickich gospodarstw agroturystycznych - Krukowiska, wiem, że będę po niego wracać, zasmakował w nim również młody (a on jest dość wybrednym stworzeniem), mamy niemal własną kotkę, która kilka razy dziennie odwiedzała nasze domostwo, a nawet pod koniec naszego pobytu przyprowadzała swojego potomka, wykluły się nowe - chyba ostateczne -  pomysły dotyczące lokalizacji łazienki oraz klatki schodowej na piętro stodoły. Zapewne wydarzyło się jeszcze szereg innych drobniejszych wydarzeń, które w tej chwili jakoś umknęły mi z pamięci. O, regularnie kąsał mnie strzyżak, co ciekawe tylko mnie, oszczędzał resztę rodziny (o taki ). Poniżej niekoniecznie w porządku chronologicznych zestaw paru fotek.

drzwi zrobione wiosną przez Uczestnika zyskały podkowę - na szczęście

żeliwny litrowy garnek znalazłam w stodole

"nasza" kotka, przynosiła nam myszy

każdy przedmiot z czasem znajduje swoje właściwe miejsce w Ruderii

relaks w leżaku z winem w kieliszku Oswalda

ceramiczne prace moje i młodej - zrobione i wypalone podczas warsztatów w agroturystyce izerski potok

młoda opycha się gzikiem


butla na atrament szkolny z lat 50. XX w.- jeden z wielu klimatycznych prezentów od mojego taty,prezenty te znajdują swoje miejsce w Ruderii


wtorek, 7 lipca 2015

wakacje w Ruderii...

...rozpoczęte! właśnie przez okno widzę sąsiadki, widzę ulicę, przez którą raz na jakiś czas przemknie auto na niemiejscowych blachach lub miejscowych (proporcje mniej więcej z moich obserwacji: 1:1) lub turysta na rowerze, lub miejscowy chłopiec. Czasem słychać szczekanie psów, kilka razy dziennie odwiedza nas kotka sąsiadów, na strychu cichutko żyją kuny (bo jak nas nie ma to pewnie hałasują). Rzodkiewki powyrywane i pożarte z gzikiem, ostatnie truskawki też już pożarte, wczoraj kosiłam, dzisiaj została końcówka, bo kosiarka wczoraj odmówiła współpracy (zdiagnozowałam już problem i dzisiaj powinno być ok - zobaczymy). Upały niczym w Egipcie, tylko o niebo spokojniej:). Stare grube mury skutecznie chronią przed upałem. Jednym słowem: cud miód i orzeszki. 
I oby tak dalej!
W stodole, po tylu wspólnych latach z Ruderią, odkryłam puszkę po pieprzu. Zapewne Oswald lub jego żona kupili pieprz w jednym ze sklepów kolonialnych w Querbach.


ps.jeśli ktoś z blogosfery ma ochotę na odwiedziny Ruderii i jej ludzkich mieszkańców to my herzlich willkomen (warto wcześniej dać jakiś sygnał tel lub via popularny portal społecznościowy:))