piątek, 8 listopada 2013

Zamek w Starej Kamienicy - "O dwóch Schaffgotschach"

" W czasie, gdy na Dolnym Śląsku rządził księstwem świdnicko-jaworskim Bolko Mały, syn królewny Łokietkówny i księcia Bernarda,a wnuk Bolka I, nazywanego Wielkim lub Surowym, miał pan na zamku w Starej Kamienicy dwóch synów. Od Gotsche Schofa, którego za protoplastę swego rodu uważali, nazywali się Schafgotschami i nawet mówili, że mają jakieś pergaminy, iż z królewskiego rodu Piastów, od samego Krzywoustego się wywodzą.
Od rycerzy polskich Schafgotsche nie stronili, ale nie kochali ich zbytnio, uważając się za lepszych od nich i tylko Niemcami się otaczali. Niemieckich rycerzy chętnie gościli w swym zamku, a szczególnie tych, którzy znajdowali się blisko przy osobie księżnej Agnes, żonie księcia Bolka Małego. Jej książęca wysokość, pani Agnes, z Habsburgów się wywodziła i też chętnie Niemców w swym otoczeniu widziała. Dlatego też i Schafgotsche do jej dworu dostęp mieć chcieli. Przez odwiedzających zamek w Starej Kamienicy najpierw wcisnął się do świdnickiego zamku młodszy brat. Był to Hans Urlich Schafgotsch, który paziem książęcym został,a po dwóch latach już giermkiem samego księcia był i miecz przy jego stolcu książęcym trzymał. Drugi Schafgotsch o imieniu Hans Christoph, dostał się do drużyny książęcej później, gdy już Agnes matką książęcego syna była i po pogrzebie stryjny męża swego, Katarzyny Andegaweńskiej, z jej córką Anią do Pragi na dwór margrabiego Karola jechała.
Dumni byli obaj bracia z funkcji przy osobach książęcych pełnionych i żyli zgodnie ze sobą. Dopiero gdy młodszy, Hans Urlich, do nóg księżnej pani Agnes padł i o rękę jej szatnej, pięknej Siedmundy ze Zwierzyńca (obecny Schwerin) prosił, starszy brat rozzłościł się na niego. Uważał Hans Christoph Schafgotsch, że jego młodszy brat tak długo bezżennym być powinien, dopóki on się nie ożeni i syna mieć będzie, który najstarszym w nowym pokoleniu zostanie i jako pierworodny starszego z braci włości rodowe przejmie. Starszy brat uważał również, że młodszy powinien jego o zgodę na ślub prosić, jako tego, który mu ojca zastępuje,a dopiero potem u księżnej o rękę szatnej się starać. Tak naprawdę nie to było powodem ich waśni. Prawdziwą przyczyną był fakt, że Hans Christoph usłyszał iż Siedmunda od księżnej aż dwadzieścia grzywien srebra w posagu dostanie i że sam planował starania o jej rękę.
Zagroził starszy brat młodszemu, że jeżeli od swego zamiaru ślubu z piękną Siedmundą nie odstąpi, on nie udzieli mu błogosławieństwa w miejsce nieżyjącego ojca, ani też nie pozwoli mu z żoną w swoim zamku zamieszkać. Spór między braćmi załagodziła księżna Agnes, do której wieść o tym przez szatną dotarła. Wezwała obu do siebie i nakazała im najpierw podać sobie prawice na zgodę, a potem obiecała starszemu Schafgotschowi, że przed śmiercią swą odda mu zamek Chojnik, świeżo w pobliżu Jeleniej Góry przez jej męża wybudowany w miejscu, gdzie dotychczas stał myśliwski dwór drewniany, jeszcze przed stu laty przez mężowego dziada postawiony.
Po tej rozmowie z księżną stanęła młoda para na ślubnym kobiercu w świdnickiej farze,a potem z bogatym wianem, a dwóch w woły popielate zaprzężonym, wiezionym, przybyła do Starej Kamienicy. Zgoda, jaka nastąpiła między braćmi, była jednak tylko pozorna. Wprawdzie nikt nie słyszał po ślubie Hansa Urlicha z Siedmundą żadnych awantur i obaj bracia przy obcych nawet z uśmiechem na ustach rozmawiali ze sobą, ale w duszy Hans Christoph często zazdrościł bratu i dziewczyny i srebra wianowego.
Szczególnie wielka go zazdrość żarła, gdy piękna Siedmunda do komnaty sypialnej z bratem się udawała. lub gdy wczesnym rankiem z tej sypialni uśmiechnięta wychodziła.
Któregoś dnia, gdy młodszy brat żeńców w polu doglądał, Hans Christoph miłość swą pięknej bratowej wyznał. Siedmunda nie oparła się jego miłym słowom i odwzajemniła się podobnymi. W dniach wolnych, gdy jej mąż był nieobecny, zdradzała go z jego starszym bratem. Występków swych wcale za grzech nie uważała i nawet nie starała się ich specjalnie ukrywać. Początkowo Hans Urlich podejrzewał tylko swą żonę o zdradę małżeńską i czekał na chwilę, gdy będzie mógł się o tym upewnić.
Występnej małżonce przeszkadzał zdradzany i podejrzliwy mąż i dlatego po naradzie ze swym kochankiem postanowiła go zgładzić. Pewnego dnia, gdy obaj bracia powrócili zmęczeni z polowania i obaj zasnęli w swych komnatach, Siedmunda zabiła mieczem swego męża. Starszy brat rozgłosił dnia następnego służbie zamkowej i znajomym, że jego brat zmarł od ran zadanych mu podczas polowania przez rannego, rozjuszonego dzika. W kilka dni później, po pogrzebie zamordowanego, odbył się ślub i uroczystość weselna Siedmundy i Hansa Christopha. Podczas tej uczty Siedmunda nie przejawiała żałoby i smutku, a nawet okazywała zadowolenie spowodowane nowym zamążpójściem.
Starszy Schafgotsch dopiero po ślubie pojął, że jego uczucia dla byłek kochanki,a obecnej żony, nie były szczere i że nie miłość, ale chciwość i zazdrość pociągały go ku Siedmundzie. Zrozumiał, że nie dla niej, lecz dla jej srebra, związał się z nią  ślubem kościelnym. Gdy po dwóch latach zakochał się naprawdę w córce kasztelana z zamku Gryf, Katarzynie Izabelli i zapragnął z nią się połączyć, postanowił pozbyć się Siedmundy. Zabił ją któregoś ranka w swej komnacie sypialnej mieczem, którym ona zgładziła swego męża, a jego brata. Powiadomił później wszystkich znajomych, a nawet przysiągł przed sądem, że Siedmunda była czarownicą, bo gdy rankiem wszedł do jej komnaty sypialnej, Siedmundy tam nie zastał. Przysiągł, że na łożu siedziała olbrzymia sowa, która w postać kobiety przemieniać się zaczęła. Zeznal rycerz, że zabił tę sowę i że rany na ciele żony są tymi samymi, jakie zadał temu nocnemu, złowróżbnemu ptaszysku.
Uwierzył sąd słowom rycerza Hansa Christopha Schafgotscha i od wszelkich podejrzeń go uwolnił, ale pochowana obok swego pierwszego męża Siedmunda nie zaznała spokoju po śmierci. Zaczęła pokazywać się w różnych częściach zamku w Starej Kamienicy ,a szczególnie często pod drzwiami komnaty, w której przechowywano jej srebro, otrzymane jako wiano od księżnej Agnes. Raz tylko w każdym stuleciu ukazywała się poza zamkiem, na górze Ciemniak,w pobliżu Sowich Skał w Górach Izerskich. Różni ludzie ją tam widywali, ale bali się do niej zbliżać.
brama pod zamkiem, gdzie stał folwark
 Któregoś dnia odważył się jednak do niej podejść pewien młody parobek z Kopańca, który wieczorem wracał z Piechowic do domu. Piękna Siedmunda, trzymając w rękach miecz, którym zabiła swego męża, miłym głosem i z uśmiechem na ustach prosiła go, by ulitował się nad nią i uwolnił ją od ciążącego na niej czaru. Prosiła, by zechciał przybyć o północy pod Sowie Skały, gdzie zobaczy ją pod postacią olbrzymiej sowy z mieczem w szponach. Kazała mu tę sowę zabić i odebrać jej miecz, wtedy bowiem dopiero miała jej dusza odzyskać spokój.
 Młody parobek, zapatrzony w jej śliczną, zgrabna postać, obiecał solennie spełnić jej prośbę.Nie wypełnił jednak swej obietnicy, bo gdy o północy zjawił się w tym samym miejscu i zobaczył sowę tak ogromna jak najwyższe drzewa w lasach, obleciał go strach i bał się podejść do tego ptaka. Kiedy później usłyszał głośny jej krzyk, uciekł spocony do domu.
Długo zła Siedmunda musiała czekać na swe uwolnienie od czarów, bo dopiero w czasie gdy francuskie pułki cesarza Napoleona wkroczyły na Dolny Śląsk, znalazł się pewien sierżant, który był tak odważny, że spotkawszy olbrzymią sowę w pobliżu góry Ciemniak, zabił ją jednym strzałem ze swego karabinu i wyjął miecz z jej szponów.
Opowiadają ludzie, że sierżant ten mówił potem, iż zwłoki sowy rozsypały się w popiół,a wiatr gwałtowny, który w tym momencie się zerwał, poderwał ten popiół z ziemi i jako ciemną chmurę uniósł w kierunku zachodnim. Wiatr ten wyrwał także z rąk dzielnego, francuskiego wojaka miecz i rzucił go gdzieś w las w pobliżu rzeki Małej Kamiennej.
Do dziś też jeszcze opowiadają ludzie o srebrze ukrytym w ruinach zamku w Starej Kamienicy i mówią, że ten zostanie jego właścicielem, kto miecz znajdzie ze śladami krwi w lesie ukryty".
Legenda pochodzi z: "Legendy Karkonoszy i okolic" autorstwa Urszuli i Aleksandra Wiącków, (wyd.Wojewódzki Dom Kultury w Jeleniej Górze, 1984, s.53-55). Sowy chyba zawsze nie są tym, czym się wydają, a zamek w Starej Kamienicy oglądaliśmy 1. listopada.


niedziela, 3 listopada 2013

Nieco dalsza okolica: mauzoleum Karla Roberta von Lachmann w Jałowcu

Za nami początek listopada. I żeby nawiązać do klimatu cmentarnego i przeszłości przedstawię dzisiaj mauzoleum Karla Roberta von Lachmann w Jałowcu (Wingendorf). Zwiedziłam go dzięki uprzejmości naszych przecznickich sąsiadów -  i na mnie również zrobił niesamowite wrażenie! Kiedyś o tym mauzoleum pisała Chemini - o tu. Zapraszam teraz na naszą wycieczkę!

postać barona straciła głowę, dłoń, nogę i coś na piersi...Anioł zgarnął ciosy w klatkę piersiową, stracił skrzydła, głowę i przedramiona...Baron dostał też puszką olejnej - popularny kolorek za komuny, no nie?
za pomnikiem zachował się fragment oryginalnej posadzki
tak ta grupa wyglądała pierwotnie-zdjęcie pochodzi stąd
Po drugiej stronie drogi stoi pałac, zbudowany ok. 1820 r. (1817-26?) przez kolejnego właściciela dóbr - bogatego kupca gryfowskiego Karla Christiana Lachmanna. Po 1945 r. w zespole pałacowym znajdował się PGR i papiernia. Obecnie pałac ma nowy dach (uff, bez okien połaciowych) i zabezpieczony jest przed dewastacją. Na zdjęciach w SGTS* dwór ma rozpadający się dach, a mauzoleum dachu niemal nie ma, a rzeźby poniewierały się luzem w obrębie mauzoleum...Mauzoleum ma obecnie również nowy dach, rzeźby znajdują się na swoim miejscu, brakujące cegły przy wejściu zostały uzupełnione, mur wokół też nosi ślady napraw. Nie wiem kto jest obecnie właścicielem pałacu i mauzoleum, ale widać, że dba o te obiekty. Zarówno pałac, jak i mauzoleum miały szczęście w przeciwieństwie do wielu innych podobnym obiektów na Dolnym Śląsku.
to widok od frontu
widok od podwórka
chabazie przed drzwiami...
fragment zabudowy przypałacowej.
napis pod figurą młodego Karla Robert von Lachmann: UNSERM GELIEBTEN EINZIGEN SOHN ROBERT LIEUT IM SCHLESWIG HOLST REGT 16 GEB 16. FEB 1847 GEFALLEN BEI MARS LA TOUR 16. AUG. 1870 



*SGTS, czyli Słownik Geografii Turystycznej Sudetów, pod red. M.Staffy, t.2,s.288-291, Wrocław 2003

niedziela, 6 października 2013

Lubię październik

Lubię go, to jest jeden z moich ulubionych miesięcy. W październiku widać ostatnie podrygi witalności w przyrodzie. Jest kolorowo, spadają kasztany i czerwone liście. W październiku następuje ostatnie koszenie trawy w Ruderii. Jest to ostatni kolorowy okres tuż przed czasem smutku w przyrodzie i szarością. Podczas trwającego jeszcze weekendu  w końcu udało mi się zwiedzić Naftalinę. I zakochałam się tam w kilku starociach, w tym w starym chlebaku. To było nasze malutkie, odległe marzenie - mieć kiedyś w Ruderii stary chlebak. Niestety rodzin na wsiach dolnośląskich nie mamy (tzn. mamy, ale takich dość nowych osiedleńców) i żadne z nas nie odziedziczyło po nikim chlebaka (ani po Niemcach, ani z innych części Polski). Jasne, można kupić na giełdzie staroci, która co miesiąc odbywa się we Wrocławiu. Zazwyczaj tam nie chadzamy, odnoszę wrażenie, że i ceny są tam dość mocno zawyżone. Przyznam się, że i zakupów na portalach aukcyjnych nie czynię (chyba, że książki) - zaufanie mam minimalne, poza tym  lubię obejrzeć czy dotknąć to, co zamierzam kupić. Chyba najgorszy typ klienta, hihi. Ale do rzeczy: jeden z naftalinowych chlebaków jest nasz:
W Ruderii byłam tylko parę godzin - wybrałam wór marchewki i uratowałam resztki przemarzniętych cukinii. Papryka nie zniosła przymrozków, za to poziomki i mięta twardo kwitną. Z cebulek nici, z pietruszki też. Pigwowiec japoński z roku na rok ma więcej owoców, żurawina o dziwo też. Irga też pięknie owocuje:

Winobluszcz w tym roku sięgnął dachu. Pamiętam jak jeden z sąsiadów, parę lat temu  na Festiwalu Izerskim odbywającym się na przecznickiej łące, zachęcał nas do posadzenia tej roślinki przy domu. Sam ma chyba cały dom już porośnięty winobluszczem.

winobluszcz rozrasta się w wielu kierunkach - oprócz porastania ścian budynków, pełza po gruncie i tworzy sam z siebie zielone ściany, ta już przerzedzona i czerwieniejąca.
Na grzybach  nie byliśmy, ale ponoć jest ich dość dużo w okolicznych lasach. Grzybiarzy też. I właściwie to już koniec wpisu - następny będzie o minerałach.


sobota, 28 września 2013

Candy: losowania nie będzie!

Ano nie będzie, bo Tomek - autor " Irlandii..." podarował tyle egzemplarzy książki, aby wystarczyło dla każdego uczestnika candy :). Wszyscy wygrali :). Zatem dzisiaj mailowo skontaktuję się z uczestnikami, żeby ustalić gdzie wysłać książki. Dziękuję wszystkim za życzenia z okazji 5-latki oraz uczestnictwo w candy.
Co poza candy, działo się we wrześniu w Ruderii? ach, niewiele. Ale w życiu blogowym to i owszem - Megi zorganizowała cudowne spotkanie bloggerek w swoim bajkowym domu. Było pięknie, sympatycznie i smakowicie (dziękuję!) i mam na parapecie coś, co zawsze będzie mi przypominać piękny dom Megi (dziękuję jeszcze raz! niebieski to mój ulubiony kolor). Poznałam Inkwizycję i Padre, M. i P.  z Naszej Polany, Basię - Florysztukę z dziećmi, TP, szczurka Stefana, przemknęły też koty :). Bardzo podoba mi się  pomysł spotkań w realu. 
Może latem uda się spotkać w Ruderii?

niedziela, 8 września 2013

To już niemal 5 lat i...pierwsze candy

Tak, już całkiem niedługo minie 5 lat, odkąd zapałaliśmy miłością wirtualną do domu wystawionego na sprzedaż w ogłoszeniu  na pewnym portalu aukcyjnym. Ruszyliśmy na zwiady w teren i w pierwszej wiosce wytypowanej na poszukiwania, znaleźliśmy ten dom. To był wrzesień 2008 r. Wtedy zaczęliśmy kochać dom miłością rzeczywistą, realną :). Co udało się zrobić w ciągu tej 5-latki? wiele i niewiele - zależy jak na to się spojrzy. Wiadomo, chcielibyśmy więcej. Z ważniejszych rzeczy: odwodnienie, (przymusowa) wymiana dachu, wznowienie granic działki, odkrycie starego sufitu, poznawanie historii domu i jego mieszkańców. A z okazji takiej rocznicy warto zorganizować małe candy :). Można otrzymać książkę autorstwa Tomasza Borkowskiego:


Do wygrania jest 5 książek z autografem autora (Tomek, dziękuję za autografy i książki ! ).
Jak otrzymać książkę?
- być czytelnikiem bloga (czyli obserwatorem);
- zostawiać komentarz pod wpisem (w jego treści napomknąć, że bierze się udział w candy);
Jak długo trwa akcja? do 26 września. Potem Jagoda, czyli Młoda będzie losować i książki trafią do wylosowanej piątki. Z wylosowanymi osobami skontaktuję się wówczas, żeby ustalić adres do wysyłki. I już.
Zaczynamy?

p.s. a o czym jest ta książka? wyszukiwarka wypluje wyniki

sobota, 31 sierpnia 2013

Gdy nas nie było, to...

...to przedstawiciele zakładu energetycznego bezprawnie położyli kabel na terenie naszej posesji. Robią przyłącze dla sąsiadów spod nr 54. Zdewastowali murek. Uczestnik właśnie przyjechał znad Jeziora Sławskiego (tam też mamy dziuplę) z naręczem żarnowca, żeby murek nim obsadzić. A dlaczego bezprawnie? Ano nikt nas nie zapytał o zgodę, nie zaproponował rozwiązania, nasz murek został zdewastowany i do tego  na nim został położony kabel. Cudownie...
Zapytacie co na to sąsiedzi, ci zainteresowani, do których posesji idzie prąd? Ach, nie wiedzą nic. Kompletnie. Udało się nam ustalić, że rzecz miała miejsce przedwczoraj (tę wieść przekazał Uczestnikowi przechodzący miejscowy pan).
No nic, zaraz zabieram się do roboty...Nie muszę dodawać,że furia  mną targa na boki i zaraz chyba pęknę od jej nadmiaru.
A co ciekawe podczas ostatniego pobytu, w niedzielę (sic!) wyrywałam z murku co większe chwaściory, żeby zrobić grunt Uczestnikowi pod wsadzenie żarnowca...Sąsiad spod nr 54 przyniósł Uczestnikowi jeden z krzaczków żarnowca, które zasadziłam na murku w zeszłym roku, reszty nie ma, trzemieliny i irgi też nie ma...Na rogu murek jest doszczętnie zniszczony i ogrodzenie od frontu w związku z tym (na murku są wylane fundamenty ogrodzenia) grozi uszkodzeniem...

niedziela, 25 sierpnia 2013

Ostatni, szybki rudering

To był nieplanowany wyjazd - decyzja podjęta ok 10:30 rano w sobotę przy porannej kawie. Jedziemy? Jedziemy! (czasami, gdy się nie wstydzimy, wyznajemy sobie  z Uczestnikiem nawzajem ogromną tęsknotę, jaka nas trawi za domem, gdy przebywamy w mieście, ale o tym sza! Kto ma podobną sytuację, ten wie o co chodzi :) ) No dobrze - spakowaliśmy niezbędne minimum (tym razem nie wzięłam ze sobą syropu przeciwgorączkowego, ani syropu łagodzącego objawy alergii, a akurat podczas tego wyjazdu bardzo przydałyby się te specyfiki...), władowaliśmy się do staruszka i wio! Dojechaliśmy, Uczestnik poddał się rozkoszom koszenia otoczenia posesyji, a my - ja, młody i młoda - udaliśmy się w stronę kopalni Anny - Marii. Młody jeszcze jej nie widział. Obejrzeliśmy to, co dało się obejrzeć i ruszyliśmy leśną drogą, przecinającą Prochową, w kierunku przeciwnym do wsi. Uznaliśmy, że prowadzić będzie do kolejnej kopalni. I tak też się stało, po przejściu kilkuset metrów doszliśmy do kolejnego obiektu na trasie "Śladami dawnego górnictwa kruszców"
dzieci idą drogą z Prochowej, młoda trochę zmęczona
z drogi między kopalniami  widać Tłoczynę
i jest drogowskaz! pokazuje drogę do Anny Marii i drogę do kolejnej kopalni
znaki pojawiające się na trasie co jakiś czas przypominają, że dobrze idziemy
w bliskim sąsiedztwie kopalni widoczne są murki ułożone z kamieni wybranych przy eksploatacji kopalni
kopalnia Fryderyk Wilhelm (wcześniej sądziłam, że to kopalnia "Trzej Bracia)
ze względów bezpieczeństwa i tu są kraty
Pokręciliśmy się, znaleźliśmy podgrzybka, pióro drapieżnika i pora wracać do domu. Ale nie tą samą trasą tylko w dół i do szosy (właśnie od strony szosy znałam dotychczas dojście do tej kopalni).

Schodząc, już na szosie natknęliśmy się na prawdziwy "skarb":



 Co było potem? poszliśmy na coroczny festyn do świetlicy (zapomnieliśmy, że odbywa się w tę sobotę), dzieci przez chwilę się pobawiły (no, dobra, pobawiła się młoda, bo młody, gdy nie zna dzieci, dziczeje), dostały słodycze i upominki, ja przytachałam wiaderko, i poszliśmy do domu. Na ognicho:




Poczekaliśmy na wschód księżyca i uciekliśmy do domu. Wieczory, poranki i noce są już chłodne.


 Poza dzisiejszymi epizodami chorobowymi u dzieci  wyjazd był udany.