piątek, 27 lipca 2012

Takie tam... jeszcze sprzed tygodnia

Wiecie, na co można natknąć się  pośród jagodzin w okolicach Rozdroża Izerskiego?
Proszę:



W minioną sobotę byliśmy na Gali Izerskiej w Mirsku. Jakoś tak smutnawo było, ludzi jakby mniej, stoisk z rękodziełem też jakby mniej...Za to, jak zawsze, były nadmuchiwane zjeżdżalnie dla dzieci z zabójczymi cenami (7 min/6 zł). Jako dubeltowi rodzice szybko daliśmy dyla z imprezy ;)


p.s. przez co najmniej tydzień nic nie napiszę - Ruderyja wzywa z daleka !

czwartek, 26 lipca 2012

Tropem Flinsa, czyli na Izerskie Garby tam i z powrotem

17 lipca, po odczekaniu na przerwę w opadach deszczu, wybraliśmy się na Izerskie Garby (Weisse Flins). Skład: ten sam, tj. Magda, 6-letni Franio (był bardzo wytrzymały i dzielny podczas wyprawy), ja i Jagoda (na mym garbie w używanym nosidełku Chicco, kupionym na targowisku w Mirsku za 15 zeta 2 lata temu). Od razu przyznam się do swojej głupoty i wyznam, że nie byłam do końca przygotowana do wyprawy - wyjątkowo nie zabrałam ze sobą do Ruderii butów przystosowanych do górskich wycieczek. Dysponowałam jedynie 5-letnimi butami - trzewikami. Muszę dodać, że i z moim kręgosłupem nie jest najlepiej (wada wrodzona) i stawy też mi powoli wysiadają. Powinnam zapewnić sobie tragarza do Jagody...Swoją drogą wpisałam się w dawną tradycję wnoszenia zamożniejszych turystów w lektyce na górę. Ad rem. Późnym popołudniem udaliśmy się autem na parking znajdujący się na Rozdrożu Izerskim, czyli jadąc Drogą Sudecką ze Świeradowa - Zdroju do Szklarskiej Poręby, należy zatrzymać się na  parkingu przy dużej zdezelowanej (niemal same zniszczone budynki w  Izerach!) budowli (Ludwigsbaude, która przez jakiś czas administracyjnie należała do...Przecznicy). I ruszyć zielonym szlakiem na Flinsa. Od razu dodam, że zdjęcia robiłam zepsutym canonen, i w tym momencie (na poziomie Rozdroża) będę się posiłkować zdjęciami Uczestnika (jest lepszy w te klocki - lata praktyk! i aparat też ma lepszy) z tej okolicy zrobionymi parę dni później (gdy wybraliśmy się na kryształowe jagody).

z powyższych oznaczeń kierujemy się pierwszym - trasa na Zwalisko
Początkowo szlak jest przyjemny, mija się stare wyrobisko z kwarcem (i jak się potem okazało, przy jagodach, z kryształami górskimi), ale zanim - szybko rzut okiem na górę przed nami:

te trzy zbliżenia na Flinsa zrobił Uczestnik
a to bryła kwarcu przy wyrobisku
 No dobrze. Ktoś zapyta: a co to za góra, ten Biały Flins/Izerskie Garby? tu zwięzła odpowiedź. Już wiadomo skąd taki wygląd szczytu... Szlak skręca nagle w górę i idzie się ostro...w górę ( na mapie wyraźnie widać jak przecina poziomice), następnie łagodnieje, aż do Rozdroża pod Zwaliskiem. Nie powiem - pod górę z Jagodowym ciężarem na plecach było mi ciężko, potem zaczął padać deszcz...Na Rozdrożu pod Zwaliskiem chwilę odpoczęliśmy (Franczesko cały czasy był dzielny, skakał po kałużach jak kozica). Kierowaliśmy sie na Zwalisko, usiane malowniczymi skałkami, zbiorczo zwanymi Wieczornym Zamkiem:
I nagle Flins już przed nami! Niepostrzeżenie z typowego izerskiego szlaku (wydeptana ściecha wśród jagodzin) znaleźliśmy się na innej planecie, o, takiej:


takie tam jest podłoże, dla zobrazowania skali fragment mojego buta:)
tu serce góry, rozryte...
Szczyt zrobił na mnie duże wrażenie, właściwie cały czas zastanawiam się czym bardziej: czy swoim kwarcowym potencjałem, tą niesamowitą ilością minerału, jaki kryła i kryje w sobie, czy też tak bardzo przeobrażonym przez człowieka księżycowym krajobrazem...Ale z drugiej strony, gdyby nie ta działalność, tej ilości kwarcu nie byłoby widać...Ciekawi mnie też jak ta góra wyglądała np. 100 lat temu...lub i 500 lat temu, albo 1000 lat wstecz...Pamiętajmy też o przekazie, jakoby w grocie na jej północnym stoku ukryty był posąg Flinsa...Same pytania...
No dobrze, przybyliśmy, paszcze rozdziawiliśmy (no, dobra tylko ja, Magda była tu już kilka razy), pora przyjrzeć się szczegółom:
o proszę! ktoś zgubił kamasza!

Poznajecie te góry?

W końcu mogłam zdjąć Jagodowy wsad z pleców i spoczęłam na bryle kwarcu:

widać, żem zbolała mać :)

a tu Dżej Dżej suszy ząbki na Flinsie :)

Jakoś tak z Magdą byłyśmy przekonane, że powrót to trasa na szagę w dół. Znaczy, że jest tam jakaś ścieżka. Po konsultacji ze stróżującym na górze panem, zwątpiłyśmy w możliwość zejścia tą trasą w dół z dziećmi. Pozostał powrót tą samą drogą (ja miałam już wizje, jak spadam z Jagodą na tym najgorszym odcinku), daliśmy radę. Jagoda w okolicach Zwaliska zasnęła była, ale na szczęście ocknęła się przy tym trudnym odcinku i współpracowała ze mną (obawiałam się, że gałęzie mogłyby ją zranić w głowę). Zejście zajęło nam godzinę, potem kursik do Dino w Mirsku po zapasy na kolację i izotoniki i ok. 22:30 byliśmy w Ruderii, palenie w piecu, wyżerka, dzieci zasnęły, a my rozmawiałyśmy...Ja podziwiałam swoją spuchniętą kostkę i nie dziwiłam się, że nie mogę się podnieść...Następnym razem (czyli wnet) zabieram ze sobą do Ruderii górskie buciory!

p.s. I wiecie co? Flins to nic innego jak kwarc:)!

wtorek, 24 lipca 2012

Wycieczka na Wyrwak (Zmarlak, Martwy Kamień, Totenstein)

Równo tydzień temu wybraliśmy (tj. Magda, Franio, ja i Jagoda) się do miejscowości Kamień, aby zwiedzić niewielkie wyniesienie (400 m n.p.m), owiane sławą z dwóch powodów: geologicznych i  kultowych. Geologicznych, bo jak wieść niesie można znaleźć tu sporo ciekawych minerałów takich jak topazy, turmaliny oraz m.in. bizmut rodzimy, cyrkon, epidot, tremolit, etc. (tu więcej info). Kultowych, bo wg przekazu (z trudnych do uwiarygodnienia źródeł) znajdował się tu ośrodek kultu Słowian, gdzie czczono Flinsa pod postacią posążka, który wywieziono i ukryto na szczycie Weisse Flins w Górach Izerskch (ob. Izerskie Garby, gdzie znajdują się kamieniołomy kopalni kwarcu "Stanisław"). Więcej o tej legendzie napiszę w kolejnym poście o "Budorgis oder etwas..." . Pomijając legendę i wiarę w nią, w pobliżu wyniesienia znajduje się  cmentarzysko kultury łużyckiej (zatem nazwa Zmarlak nie od kozery, wyjątkowo pasuje do miejsca). Ale do rzeczy: ok. południa zapakowałyśmy dzieci do auta i podjechałyśmy w bliskie pobliże Wyrwaka. W rzeczywistości wyniesienie jest dość słabo widoczne w terenie, żadna tam góra czy pagór. Wg mapy do Wyrwaka miała prowadzić droga. Prowadziła kawałek, potem albo wyprawa po chaszczach, albo wydeptywanie ścieżki w gryce. Aby dotrzeć do kultowego miejsca, ruszyłyśmy z potomstwem przez chaszcze. I oto objawiły się nam takie oto grupki skałek:


Oprócz skałek, było miejsce na ognisko, trochę śmieci (butelki, opakowania po chipsach,a nawet znalazłam jakąś część z bebechów komputera...) i piękny widok na Góry Izerskie:


Znalazłam parę różnych kamyków (niestety, nie rozpoznaję ich...)


 Wracając z Wyrwaka do auta wybrałyśmy tym razem drogę przez grykę, gdy wtem...z pola niemal spod naszych nóg wyrwała przestraszona sarna (zapewne wyznawczyni Flinsa lub strażniczka topazów ;)). Nie zdążyłyśmy zareagować niczym profesjonalni paparazzi i sarna dała dyla bez zabrania duszy...:) A oto i pole gryki:
w oddali widoczne są wieże wszelakie Mirska
a tu ja z Jagodą rezydującą na garbie mym
Przy aucie zmieniłyśmy zdanie i ruszyłyśmy do znajdującego się nieopodal Lasu Kaolinowego, gdzie są  pozostałości po cegielni oraz piękne ponoć kaolinowe wyrobisko (nie byłyśmy  tam z uwagi na bezpieczeństwo dzieci). Po powrocie z każdej wyprawy do Ruderii, paliłam w piecu, na którym suszyłyśmy przemoczone obuwie. Pogoda i warunki (mokre chaszcze) nas nie rozpieszczały ;)
Zdjęcia robiłam ja tym samym, nadal zepsutym canonem. Jutro opiszę kolejną wyprawę tropem Flinsa, czyli odwiedziny u Stacha.

p.s. jutro postaram się odpowiedzieć na komentarze (lubię je, lubię, jestem łasa na nie:)) do ostatnich dwóch postów.

poniedziałek, 23 lipca 2012

Popołudnia i wieczory w Przecznicy

Za nami kolejny tydzień pobytu w Przecznicy (teraz trwa kolejny antrakt), w trakcie którego poznałam lepiej okolicę. Poniżej wybór zdjęć niekoniecznie w porządku chronologicznym. Najpierw błogie popołudnie w Ruderii:
to zdjęcie niesamowicie mi się podoba, brakuje tylko kota ocierającego się o nogi lub zwiniętego w kłębek obok...
W niedzielę, w idy lipcowe przyjechała do nas moja przyjaciółka Magda wraz z synem Frankiem. W poniedziałek męska połowa naszego stadła (Uczestnik i młody) wyjechała nad jezioro. Zostałyśmy we dwie wraz z Jagodą i Franiem. A z nami, z racji zmiennej pogody, duża ochota na wycieczki po okolicy...Zaczęłyśmy od spaceru po Radoszkowie przy powoli zapadającym zmierzchu...
odkąd pamiętam lubię patrzeć na zachodnią stronę świata
Na drugi dzień dziarsko ruszyłyśmy drogą równoległą do Ciemnego Wąwozu w górę, potem skręciłyśmy w prawo (droga początkowo leśna, niepostrzeżenie zamieniła się w asfaltówkę) wraz z młodą  i Franczeskiem. Na górze złapał nas  (nie raz i nie dwa) deszcz. Młoda cały spacer spędziła w niezniszczalnym wózku (po raz n-ty wznoszę pochwalne peany na cześć kilkunastoletniego wózka - czołga firmy Deltim, model Krzyś, który wywoził kilkoro dzieci,w tym młodego i młodą). Oto on wraz z Jagodowo - bananowym wsadem:


Posiłkując się jagodami i malinami, których obfite ilości rosły wzdłuż drogi, dotarliśmy do Kotliny. A tam  rzuciłyśmy okiem na ruiny zespołu budynków, które przed wojną stanowiły popularne schronisko Kesselschlossbaude, po wojnie znajdował się w nim duży ośrodek wypoczynkowy ZHP. Potem, jak wieść gminna niesie, trafił w prywatne ręce, po czym spłonął i stanowi obecnie kompleks ruin, robiących nadal dość spore wrażenie (a H.Waniek pisał o nim w finale  "Wyprzedaży duchów", o ile pamięć mnie nie myli). Poniżej szybki rzut okiem:


to wejście do najbardziej okazałego budynku na końcu, nadal robi wrażenie...
Stamtąd poszliśmy zielonym szlakiem w stronę Gierczyna, mając za sobą burzę...

tu widok na pogórze, gdzieś na horyzoncie majaczy szczyt Ostrzycy
po lewej widać ścianę deszczu i burzę, gdzieś w okolicach Gryfowa
Zeszliśmy do Gierczyna, który jest piękną wsią, znajduje się tu dużo zadbanych starych domów (chociaż po pałacu Schaffgotschów chyba śladu nie ma - tylko na hydralu widziałam kiedyś zdjęcia, więc pewności nie mam, czy aby na pewno znajdował się tu taki obiekt - a stary cmentarz straszy gąszczem wybujałych samosiejek...), a także można natknąć się na takie oto perełki architektury niemal przy głównej drodze:

robią na mnie wrażenie piaskowcowe parapety i to kunsztowne przykrycie szachulca, obramowana okien - piękne!
 Szosą wróciliśmy do Przecznicy (Franko już na plecach mamy), cała wycieczka, niespieszna, trwała niemal 6 godzin.
Na koniec dzisiejszego wpisu zdjęcie zrobione z okolic Jelenich Skał z widokiem na zamek nam najbliższy, czyli Gryf (nie licząc  na wpół legendarnego zamku Kesselschloss):

na szczycie wyniesienia znajdują się ruiny zamku (chyba nadal na sprzedaż),a u jego stóp, z  częściowej rozbiórki zamku został onegdaj zbudowany folwark - to te dobrze widoczne i odnowione budynki

 p.s. zdjęcia, oprócz pierwszego i ostatniego (Uczestnik), zrobiłam ja, zepsutym Canonem PowerShot A460.




niedziela, 22 lipca 2012

Bajka o Wieczornym Zamku

   "O Skarbczyku w Wieczornym Zamku
Przemieniony w granitowe skały Wieczorny Zamek w Górach Izerskich kryje w swoich wnętrzach olbrzymie skarby, zgromadzone tam przez ostatniego właściciela. Jedna ze skał nazywana jest Skarbczykiem i według podań jest pomieszczeniem, gdzie znajdują się olbrzymie ilości złota, srebra i szlachetnych kamieni. Ludzie powiadają, że otwiera on się raz w roku o północy, ale zawsze w innym terminie. Do jego wnętrza mogą się więc dostać, albo ci którzy wytrwale przychodzą tu co noc, albo ci którzy znajdują się tu przypadkiem. Wielu próbowało tej sztuki. Wielu z nich odstraszyła zima, kiedy mróz i silny wiatr powodował, że można było zamarznąć.
Były jednak i takie osoby, które dostały się do wnętrza i wyniosły tyle złota, że zapewniły sobie, a nawet dzieciom, dostatnie życie. Pośród tych szczęśliwców znalazła się pewna kobieta z Białki w Szklarskiej Porębie. Któregoś dnia wybrała się ona na grzyby w Góry Izerskie, zabierając ze sobą kilkuletnią córeczkę. Chodziła po gęsto porośniętych stokach Wysokiego Kamienia, aż zabłądziła na górskich bezdrożach. Dopiero wieczorem, niosąc w jednej ręce koszyk z grzybami a w drugiej zmęczone dziecko, dotarła do znanej sobie leśnej dróżki. Tak się złożyło, że punktualnie o północy znalazła się koło Wieczornego Zamku i w mroku dostrzegła jakieś światełko pośród skał. Gdy podeszła doń zauważyła otwarte drzwi, za którymi lśniły przeróżne drogocenne przedmioty. Zdziwionym jej oczom ukazały się skarby ułożone w skrzyniach i pękatych workach. Masywne półki uginały się pod ciężarem pięknie zdobionych złotych pucharów, dzbanów, bogato inkrustowanej broni i odzieży haftowanej złotymi nićmi.

Ogrom bogactwa, jaki zobaczyła kobieta, spowodował w niej początkowo strach i chęć ucieczki, potem jednak przypomniała sobie opowieści o Skarbczyku.Weszła do wnętrza, posadziła rozespane dziecko na jednej ze skrzyń, dając mu do ręki jako zabawkę jakiś naszyjnik z pereł. Potem szybko zdjęła chustkę z głowy, rozłożyła na kamiennej posadzce i zaczęła na niej układać drogocenne przedmioty. Po północy drzwi skarbca zaczęły się przymykać. Kobieta prędko związała rogi chusty, tworząc z niej tobołek i szybko opuściła pomieszczenie. Gdy tylko wyszła na zewnątrz usłyszała za sobą głuchy trzask zamykających się drzwi i wtedy przypomniała sobie, że we wnętrzu została jej córeczka. Ogarnęła ją rozpacz. Płacząc zaczęła tłuc pięściami w skały. Wyczerpana, bez czucia padła na kamienie pod Skarbczykiem.
Gdy odzyskała przytomność świtało już i chmury zaczęły się złocić od promieni wschodzącego słońca. Przypomniała sobie wydarzenia z nocy i doszła do wniosku, że przyczyną nieszczęścia była jej zachłanność. Postanowiła co noc przychodzić do Wieczornego Zamku, aby gdy znowu się otworzą, odzyskać dziecko. Początkowo wierzyła, że zastanie je żywe, mimo iż nie było nic w środku do picia i jedzenia. Potem już tylko przychodziła w nadziei odzyskania zwłok, które chciała pochować na cmentarzu w poświęconej ziemi. Nic nie było w stanie jej odstraszyć, ani jesienne szarugi, ani zimowe wiatry i zamiecie, ani strach przed ciemnym lasem pełnym przedziwnych zjaw i głosów.
Doczekała się wreszcie chwili, gdy drzwi do Skarbczyka znowu się otworzyły. Kobieta wbiegła co tchu do środka i zastała córeczkę żywą, zdrową, uśmiechniętą i bawiącą się dalej sznurem pereł. Uszczęśliwiona matka pozostawiła w komnacie zabrane przed rokiem złoto i odeszła tuląc do piersi swój największy skarb - własne dziecko."

Legenda ta pochodzi z: Legendy Karkonoszy i okolic, Urszula i Aleksander Wiąckowie, Wojewódzki Dom Kultury w Jeleniej Górze, 1984, s. 154

[przy Wieczornym Zamku wraz z przyjaciółką Magdą, jej 6-letnim synem Frankiem oraz własną niewiele ponad 2 - letnią córką Jagodą byłam 17 lipca, ok. 18:33, czyli za wcześnie... Grzybów nie widziałyśmy, ale jagód było od groma i trochę... A skałki na zdjęciu bardziej, niż z zamkiem, kojarzą mi się ze sztuką asyryjską :)]

wtorek, 10 lipca 2012

Ruderyjne wczasy - ciąg dalszy

Kończę to, co wczoraj zaczęłam. Zatrzymałam się na kotłowisku :) Podczas naszego pobytu w chałupie niemal codziennie były burze. Zauważyliśmy, że nasza stara podłoga w sieni ("przedwojenny" beton) wykazuje przedziwne właściwości, związanie z burzami czy opadami (syn nazwał podłogę Pogodynką): wilgotnieje przed burzą lub intensywnym opadem. Poniżej można zobaczyć, jak podłoga zachowywała się w feralnym dla wielu miejscowości dniu (np. dla Olszyny, Gryfowa, Maciejowej, Kaczorowa czy Wojcieszowa):

05.07.2012 r., godz. 11:43, podłoga wyraźnie wilgotnieje, na niebie widać, że coś się kłębi...
05.07.2012 r.,  godz. 14:01, podłoga osiąga apogeum wilgotności, wokół Przecznicy słychać i widać kłębiące się wokół burze...
05.07.2012 r., 14:22, burze wokół cichną...wilgoć odpuszcza.
 Takie uroki starego domu...
Co jeszcze robiliśmy?
A jedliśmy jagody spod Tłoczyny:

... Jagoda nie chciała jeść jagód :)
...Gdy padał deszcz dzieci bawiły się pociągami rodem z wyspy Sodor:


...Podziwialiśmy wściekle rosnący na miejscu dawnego wychodka winobluszcz:

posadzony w zeszłym roku, rośnie jak szalony, jeszcze trochę, a ściany będą wyglądać jak dziedziniec we wrocławskim Arsenale :)
 ...Korzystając z pozostałych po poprzedniej właścicielce świętych przedmiotów, zorganizowałam kącik z Madonną:

gipsowa Maryja czuwa nad klatką schodową

Na weekend przybył Uczestnik, skorzystałam z lekkiej wolności i wysprzątałam z pomocą Uczestnika jedno z pomieszczeń na parterze, wykorzystałam doniczki pozostałe po poprzedniej właścicielce i wsiałam to, co nam jeszcze pozostało w torebkach: maciejkę i estragon (może wzejdą...):


W dzień wyjazdu dobrałam się jeszcze do ławki, która miała iść na spalenie, ale córka upodobała sobie ją do zabawy. Dałam ławce drugą szansę, zaczęłam ją skrobać z kilku warstw olejnej farby, skończę jak tu wrócę...


I finito.